AWSP i PSL już skarżą się na zrywanie ich plakatów. Wprawdzie SLD stawia na bezpośredni kontakt z wyborcą, ale też nie zrezygnuje z ulicznej reklamy. Już niebawem wyborczy pojedynek na plakaty zacznie się na dobre.
Nowo wprowadzona ordynacja wyborcza zabrania wieszania plakatów wyborczych do momentu zarejestrowania komisji. Zrywanie plakatów jest karalne, ale w tym wypadku prawo jest nagminnie łamane.
- Zaledwie połowa zawieszonych plakatów ma szansę dotrwać do końca kampanii plakatowej - mówi Andrzej Moroz, szef sztabu wyborczego AWSP. - Dlatego główny nacisk położymy na ostatnie dwa tygodnie przed wyborami. Zwykle wieszamy je w dzień, bo jest szansa, że powiszą godzinę. Gdy robiliśmy to w nocy, rano plakatów już nie było.
Zdaniem Piotra Sawickiego, kandydata z listy PSL wszędzie brakuje miejsca na wieszanie plakatów wyborczych. - W poprzednich wyborach plakaty były niemal natychmiast zrywane. Teraz jest to mniej odczuwalne. Myślę, że na plakaty wydam około 3 tys. zł i będzie to 5-7 tys. sztuk - mówi.
- Ja zachowam powściągliwość - twierdzi Włodzimierz Wysocki, kandydat z listy PO. - Plakat wiszący kwadrans nie spełnia swojej roli. Będą moje plakaty, ale niewiele. Krzysztof Szydłowski, kandydat SLD do Senatu stawia na bezpośrednie dotarcie do wyborcy i przekazanie mu większej treści merytorycznej, niż twarz. -Wojna plakatowa ma coraz mniejsze znaczenie i sens.
Także Unia Wolności stawia na inne formy kampanii, niż plakat. - Raczej postawimy na inne techniki, niż zaklejanie plakatów konkurencji. Wolałbym na razie ich nie ujawniać - mówi Tomasz Dąblowski, szef okręgowego sztabu wyborczego UW.
Sztaby muszą posprzątać ogłoszenia wyborcze w ciągu 30 dni od wyborów. - Jeśli tego nie zrobią będziemy kierować wnioski do kolegium - podkreśla Ireneusz Hajczuk, komendant Straży Miejskiej w Lublinie.