Bezdzietnym parom może pomóc już tylko marszałek województwa. Lubelski ośrodek zajmujący się leczeniem niepłodności nie ma szans na przetrwanie.
Fatalny stan sanitarny i techniczny - z tego powodu kilka lat temu nad kliniką zawisła groźba likwidacji. Poprawiając nieco warunki, udało się ją podratować, ale nie uratować. Zakres jej działalności stopniowo kurczył się. Z 30 łóżek zostało 8. Teraz stoją kątem na innych oddziałach szpitala. - My, pacjentki, składałyśmy podpisy pod petycją przeciwko likwidacji - mówi Joanna. - Okazało się, że szanse na przetrwanie kliniki są zerowe. Przecież to jedyna szansa dla par niemogących mieć dzieci. Nie będzie nas stać na prywatne leczenie.
Klinika istnieje 20 lat. - Prowadzimy wszystkie rodzaje leczenia niepłodności, oprócz zapłodnienia in vitro - mówi prof. Jakiel. - Rocznie hospitalizujemy ok. 1,2 tysiąca pacjentek. W poradni szpitalnej leczy się 5 tysięcy. Dyrekcja mówi, że nie ma pieniędzy na remont ani możliwości przeniesienia do innego budynku.
Adam Borowicz, dyrektor szpitala klinicznego nr 1 w Lublinie potwierdza, że klinikę likwiduje, ponieważ nie ma warunków lokalowych. - W szpitalu jest ciasno - wyjaśnia. - A stan techniczny budynku kliniki jest tak zły, że nie opłaca się go remontować. Przychodnia leczenia niepłodności na razie będzie istniała. Diagnostyka i operacje mogą być wykonywane na oddziałach ginekologicznych w Lublinie.
- Nie wykluczam pomocy - mówi Andrzej Olborski, wicemarszałek ds. służby zdrowia. - Trzeba tylko usiąść i porozmawiać.