Dwaj członkowie gangu fingującego stłuczki samochodowe zapadli się pod ziemię tuż przed policyjną obławą. Ktoś musiał ich ostrzec. Prokuratura sprawdza, czy uprzedzili ich lubelscy policjanci. Funkcjonariuszy łączyły z bandytami wspólne interesy.
Informacje Dziennika o śledztwie prowadzonym w sprawie dziwnego zniknięcia dwóch puławian potwierdził wczoraj Cezary Maj, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie. - Okoliczności sprawy świadczyły, że podejrzani mogli zostać uprzedzeni o zatrzymaniu - przyznaje. - Dlatego zostało wszczęte śledztwo w sprawie utrudniania postępowania dotyczącego wyłudzeń odszkodowań.
Prokuratura Apelacyjna przekazała prowadzenie śledztwa do wydziału zwalczania przestępczości zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Radomiu. Prokuratorzy szukali przecieków zwłaszcza wśród funkcjonariuszy lubelskiego Centralnego Biura Śledczego. To oni, poza wąskim gronem prokuratorów z Lublina, wiedzieli, kto i kiedy ma być zatrzymany. Sprawa najpierw została umorzona. Prokuratorom nie udało się wpaść na trop przecieku. Lubelska Prokuratura Apelacyjna doszła jednak do wniosku, że materiał śledczy jest niekompletny. Nakazała przeprowadzić dodatkowe czynności procesowe.
- Właśnie otrzymaliśmy te materiały - mówi Maj. - W najbliższych dniach zdecydujemy, czy śledztwo będzie prowadzone dalej czy też zaakceptujemy jego umorzenie.
Członkowie gangu pozorowali stłuczki. Właściciele rzekomo uszkodzonych samochodów występowali o odszkodowanie od firm ubezpieczeniowych. W grę wchodziły drogie samochody - BMW, Audi TT, Mitsubishi Pajero - otrzymywali więc wysokie odszkodowania.
Gang ściśle współpracował z policjantami. Funkcjonariusze pomagali fabrykować dokumentację, tak aby wynikało z niej, że rzeczywiście dochodziło do wypadków. Kilku policjantów zostało aresztowanych.
O przewodzenie gangowi podejrzany jest Zbigniew K., biznesmen z Puław, współwłaściciel spółki Auto-Centrum i hotelu Izabella w Puławach. Andrzej K. i Janusz K. byli jego wspólnikami. •