Siostra Krzysztofa Siczka, w niedzielę jeszcze kandydata, a teraz już radnego Prawa i Sprawiedliwości, siedziała w komisji wyborczej przy ul. Hiacyntowej. To wbrew ordynacji wyborczej.
Siczek startował z okręgu piątego. W tym samym okręgu, w Szkole Podstawowej nr 4 przy ulicy Hiacyntowej dyrektorem jest Alina Broniowska, siostra działacza PiS. To jeszcze nic złego. Sęk w tym, że Broniowska pracowała w komisji wyborczej, choć zdecydowanie zabrania tego prawo.
Ordynacja wyborcza jest precyzyjna – w komisji nie może zasiadać rodzina kandydata, w tym siostra (art. 19). – To uchybienie. My nic tu w zasadzie nie możemy zrobić. Jednak każdy kontrkandydat czy wyborca może złożyć do sądu protest wyborczy. Czy sąd go uwzględni, to osobna sprawa. Będzie musiał sprawdzić czy zasiadanie tej pani w komisji miało wpływ na wynik. Jeśli doszłoby do matactw, to sprawą zajmie się prokuratura – mówi Andrzej Ślaski, wojewódzki komisarz wyborczy.
– Nikt mi nie mówił, że nie mogę zasiadać w komisji wyborczej. Pracowałam w niej, bo jestem gospodarzem szkoły. Absolutnie nie widzę związku między moim zasiadaniem, a wynikiem wyborczym Krzysztofa Siczka – mówi Broniowska. – Przyznam, że nie wczytywałem się w przepisy ordynacji. Nie wiem, jaka rodzina kandydata nie może pracować w komisji – mówi Siczek.
Siostra radnego pierwszy raz dała się poznać podczas kampanii przedwyborczej. We wrześniu lubelska „Gazeta Wyborcza” opisała jak dyrektor Broniowska wychwalała na apelu swojego brata za remont toalet szkolnych.