Rozmowa z Klaudyną Rozhin, tłumaczem scenicznej adaptacji "Kiedy Harry poznał Sally”
– Ktoś doszedł do wniosku, że osoby, które były zachwycone amerykańskim filmem teraz już wydoroślały, pracują, zrobiły karierę, są bogate i z przyjemnością pójdą do Theatre Royal Haymarket na przedstawienie. I miał rację. Bilety na spektakl grany jedynie 16 tygodni – to był też chwyt reklamowy – kosztowały 40 funtów. I były kłopoty, by je dostać.
• 40 funtów to dużo?
– Para martensów, levisów albo bak do pełna na stacji benzynowej…
• Jak na bilet do teatru, faktycznie, sporo…
– Ale widać ochota na wieczór w teatrze, który gwarantuje znane nazwiska w obsadzie i lubianą historię jest silna. Amatorów na spektakl z gwarantowanym happy endem jest wielu.
• Dlatego pani przetłumaczyła ten tekst?
– Przeczytałam recenzje i uznałam, że to odpowiada zamówieniom z Warszawy: komedia w małej obsadzie. Miałam szukać takiej sztuki dla Kwadratu.
• Oczywiście oglądała pani film…
– Musiałam go widzieć kilkanaście lat temu, ale ponieważ nie jestem wielbicielką Meg Ryan, to chyba nie zrobił na mnie wrażenia. Teraz go zobaczyłam, ale już po oddaniu tekstu sztuki. Żeby zobaczyć, czym się różni teatralna adaptacja.
• Różni się? Scena orgazmu w restauracji jest?
– Jest, jest. Scenariusz Nory Ephron został niewiele zmieniony. Prawie w ogóle. Wszystkie dialogi zostały, do warunków teatralnych przykrojono miejsca akcji – np. zamiast na lotnisku bohaterowie spotykają się na siłowni. Pierwsze ich spotkanie w podróży i dyskusje o życiu zostały zamienione na dialogi przy malowaniu mieszkania. Sally odnawia swoje pierwsze nowojorskie lokum, malarzem jest Harry, znajomy przyjaciółki. Ściany miały być białe, są kremowe, a ona chce białe. Stąd ten malarz. Tu po raz pierwszy widać jej poukładanie życiowe, preferencje kulinarne, wybory lektur itp. To wszystko, czym się tak totalnie różnili.
• Rozumiem, że to była miła praca na dowcipnym tekstem?
– Dla mnie to było trudne. Takie proste dialogi: pan coś mówi, pani coś odpowiada, pan coś mówi… nie jestem do tego przyzwyczajona. Po młodych dramaturgach irlandzkich, których dużo tłumaczę, gdzie mam albo dziwną poezję, albo dziwne monologi, to duża zmiana. Na dodatek, musiałam wrócić do tekstu, gdy zaczęły się przygotowania do warszawskiej premiery. Tłumacząc sztukę staram się zostawiać autorowi to, co sobie wymyślił. Ale ojciec, który reżyseruje sztukę narzekał, że widz nie będzie wiedział, o co chodzi.
• Ale to nie jest jakaś skomplikowana historia.
– Bohaterowie rozmawiają o starych filmach. Ale starych już dla osób żyjących 30 lat temu. Np. "Spotkanie” z 1946 roku czy przedwojenny czarno-biały film "Starsza pani znika”. Nie szukałam zamienników w nowszej kinematografii. Podobnie jak zostawiłam dania w menu Sally, która je wyszukane potrawy i domaga się konkretnych składników w salat Nicoise, czyli nicejskiej sałatce. O melonie też dyskutowaliśmy. Chodzi o wypowiedź jednej z bohaterek. Tłumaczy, kiedy kobieta wie, że spotyka właściwego mężczyznę. Porównuje to do sytuacji osoby biorącej do ręki melona, ona wie, że melon jest dobry. Nie wiem, czy w efekcie ten melon został, czy nie. W sobotę premiera, to się okaże.
• W filmie przygody tytułowych bohaterów przerywane są wstawkami, w których różne pary opowiadają, jak się spotkały. W sztuce ten pomysł został?
– Tak, pani od melona właśnie tworzy jedną z tych par. Filmiki pojawiają się jako praca przyjaciółki Sally, która jest artystką. Obydwie czytają recenzje z ich pokazu w galerii. Koniec sztuki, który jest, jak mówiłam, gwarantowanym happy endem, to decyzja Harrego i Sally, że oni też chcą usiąść przed kamerą i opowiedzieć o swojej miłości. Multimedialne projekcje są jednym z elementów scenografii. Aktorzy grają w niemal pustej przestrzeni. Tak ta sztuka była wystawiona w Londynie i będzie w Warszawie.
• Aktorów czeka trudne zadanie zmierzenia się z rolami Ryan i Crystala.
– W teatrze Kwadrat rolę Sally gra Marta Żmuda-Trzebiatowska, a Harry'ego Paweł Małaszyński.
• Nazwiska świetnie znane z seriali i kolorowych czasopism…
– Komedia, która się dobrze kończy, ze znanymi aktorami to pomysł na ten spektakl. W Londynie obsadzono gwiazdy telewizyjnych seriali: Harrym był Luke Perry (znany z roli Dylana McKaya w operze mydlanej "Beverly Hills 90210”) a Sally Alyson Hannigan (Willow Rosenberg w serialu "Buffy – postrach wampirów” i Michelle Flaherty w trylogii "American Pie”).
• Zapytam wprost: lepszy film czy sztuka?
– Nie mogę powiedzieć, bo nie przepadam za Meg Ryan.