Rozmowa z Marcinem Prokopem, prezenterem telewizyjnym i redaktorem naczelnym miesięcznika "Film"
- Z butami nie, z długością rękawów i nogawek tak, bo wszystkie ubrania w rozmiarze XXL są szyte raczej na dużych wszerz, a nie wzdłuż. Korzystam z pomocy zagranicznych sklepów. Ostatnio dzięki internetowi sprowadzam rzeczy zza granicy, często ryzykując, że będą niedobre. Ale już lepsze takie ryzyko niż ubieranie się w worki, w których wyglądam jak por zawinięty w gazetę.
* W Holandii nie miałbyś problemów, bo tam żyją ludzie statystycznie najwyżsi na świecie.
- No tak, ale w Holandii miałbym jeszcze mniej energii niż teraz, bo leżałbym na ławce w parku i palił magiczne zioła, które tam są legalne.
* Masz mało energii?! Przecież wszędzie cię pełno...
- Może właśnie z przepracowania czuję się ostatnio jak suseł, który ciągle ma za mało energii i musi sztucznie katalizować stany euforii. Narkotyki? Kokaina jest za droga, a od amfetaminy wypadają zęby i włosy, więc nawet jakbym chciał którąś z tych substancji włączyć do swojej diety, prawdopodobnie marnie bym skończył. Jeśli nie zdrowotnie, to finansowo. Kawy też nie pijam, bo nie lubię. Pozostaje mi sztuczne, mentalne wprowadzanie się w stan "podniecenia telewizyjnego", na przykład za pomocą interesujących, emanujących pozytywną energią gości, którzy pojawiają się w moich programach.
* Dorota Wellman, z którą prowadzisz "Podróże z żartem" i "Pytanie na śniadanie" w TVP 2, spełnia twoje energetyczne kryteria?
- O, tak, ona ma w sobie wyraźne naddatki energetyczne, którymi mogłaby obdzielić jeszcze parę osób poza mną, a może nawet oświetlić i ogrzać jakieś niewielkie miasteczko, gdyby podłączono jej kable.
* A lubisz podróże?
- Lubię, ale nie czuję się podróżnikiem, tylko turystą, który ceni sobie wygodę, zwiedzanie, leżenie na plaży, darmowe drinki i robienie zdjęć. Czyli jestem typowym, polskim wąsaczem. Taki sposób na podróże jest bliski sercu większości widzów "Podróży z żartem". Ten program próbuje ich jednak przekonać, że czasami warto zejść z utartej ścieżki między leżakiem, a bufetem i zerknąć choćby do pobliskiego zagajnika, czy przypadkiem nie dzieje się tam coś ciekawego.
* A chciałbyś prowadzić własny talk-show w telewizji?
- Raczej nie teraz. Format typowego talk-show, gdzie gość jest jedynie narzędziem służącym do tego, by prowadzący mógł pławić się w narcyzmie, karmiąc publiczność własnym ego pod pozorem uprawiania dziennikarstwa, jest aktualnie w polskich mediach trochę zużyty. Jest tych programów całe mnóstwo. Teraz właściwie każdy może mieć swój talk show, a ja nie chcę być kolejną gadającą głową.
* To nie fałszywa skromność?
- To świadomość aktualnego miejsca w szeregu i jego konsekwencji. W przeciwieństwie do wielu tzw. osób medialnych nie czuję się uprawniony do wygłaszania autorytarnych sądów na temat świata i zmuszania ludzi, żeby ten punkt widzenia przyjmowali. To byłoby z mojej strony aroganckie. Cechą dobrego dziennikarza powinno być chowanie własnego ego za stawianymi pytaniami, a nie na odwrót. Tymczasem otaczają nas medialni krzykacze, którzy osiągnęli jakąś tam popularność, więc uważają, że mają mandat do tego, żeby innych pouczać i oceniać cudze postawy. A to jest lepperyzm medialny.
* A wydawałoby się, że w dzisiejszych mediach tupet jest nieodzowny...
- Pewność siebie tak, tupet i arogancja: nie. Ludzie, którzy poza arogancją i pragnieniem sławy nie mają wiele do zaoferowania, szybko zostają zweryfikowani przez widzów i kończą jako gwiazdy jednego sezonu. Obecnie na horyzoncie widzę co najmniej parę takich przypadków, które właśnie są przeżuwane, a za chwilę zostaną wyplute.
* Gdzie jest granica między byciem dziennikarzem a gwiazdą?
- Myślę, że gwiazdorstwo nie tyle jest pochodną popularności, co stanem umysłu, wynikającym z przeświadczenia o własnej nadzwyczajności. Znam w mediach ludzi bardzo popularnych, którzy unikają gwiazdorstwa oraz osoby, które ze względu na sezonową popularność nagle poczuły się wielkimi gwiazdami. Ja jestem chyba zaszczepiony na popularność, nie podnieca mnie to, chociaż czasami bywa to miłe. Gwiazdą się nie czuję, bo zbyt dobre samopoczucie na swój temat zabija jakąkolwiek chęć rozwoju i samodoskonalenia.
* Jesteś w dziwnej sytuacji, bo znajdujesz się po dwóch stronach strony barykady. Przeprowadzasz i udzielasz wywiadów. Co wolisz?
- Szczerze i bez kokieterii: nie lubię udzielać wywiadów. Wywiad to według mnie forma publicznego onanizowania się, bo człowiek, który go udziela, wychodzi z założenia, że to, co mówi jest interesujące dla innych. A nie zawsze tak jest.
* Jaki rozmówca, z którym robiłeś wywiad, zrobił na tobie największe wrażenie?
- Zygmunt Kałużyński. Miałem szczęście rozmawiać z nim prawdopodobnie jako ostatni dziennikarz. Dwa dni przed jego śmiercią robiłem z nim wywiad do MTV. Zahipnotyzował mnie. Oprócz tego, że stała za nim gigantyczna baza doświadczeń, to jeszcze potrafił to w niezwykle plastyczny, emocjonalny sposób sprzedać. W którymś momencie rozmowy poczułem się człowiekiem, który mało wie o życiu. Spotkanie z Zygmuntem Kałużyńskim było wzruszającym przeżyciem, bo widać było, że stoi nad grobem i że jego dni są policzone, a z drugiej strony miał w sobie chęć uczestniczenia w rzeczywistości, którą opuszczał. Chciał, żeby mu przynieść nowe filmy, poopowiadać, co się dzieje na świecie, bo już nie wychodził z domu. Widać było, że jest w nim jeszcze apetyt na życie. Poza nim większość ludzi, z którymi przeprowadzałem wywiady - co jest przykre - okazywała się mniej spektakularna, niż bym się po nich spodziewał.
* Na przykład kto?
- Michał Wiśniewski. Wydawało mi się, że jest facetem z podwójnym dnem, kimś, kto ma głębię. Podziałał na mnie mit męczennika: chciałem w nim widzieć wrażliwca zaszczutego przez media. Okazał się najcwańszym, najtwardszym i najbardziej cynicznym graczem z nas wszystkich. Kiedyś kiepsko się zachował w stosunku do mnie, więc specjalnie ciepło go nie wspominam. Jestem też ogólnie rozczarowany ludźmi, którzy chcą w sposób autorytarny i protekcjonalny pouczać innych, a sami nie świecą przykładem. Taką osobą jest Kuba Wojewódzki, człowiek bardzo niesymetryczny w swoim zachowaniu. Z jednej strony niby gardzi komercją i podobno nie splamił się nigdy występem w supermarkecie, ale kiedy dostał odpowiednią kasę, chętnie pojawił się w dość tandetnej reklamie.
Rozmawiała: Judyta Turan