- Nową funkcję traktuję jak misję. Chcę pomóc rolnikom wyjść z kryzysu. I wzmocnić polską wieś, żeby chciały w niej zostać nasze dzieci – mówi nam Małgorzata Gromadzka, posłanka z Lubelszczyzny, nowa sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
- Jaki jest największy urok polskiej wsi?
- Polska wieś to moje miejsce na ziemi. Zaszły w niej duże zmiany, bo wieś nadąża za współczesnymi trendami, ale niezmiennie się z nią utożsamiam. To miejsce, gdzie się wychowałam i gdzie od dziecka pracowałam w gospodarstwie rolnym u swoich rodziców przy uprawie tytoniu, porzeczek, aronii i innych roślin.
- Wciąż zresztą mieszka pani na wsi.
- W małej miejscowości Korchów Drugi w powiecie biłgorajskim na Lubelszczyźnie. Z jej mieszkańcami tworzymy lokalną społeczność. Z mężem prowadzimy tam niewielkie certyfikowane ekologiczne gospodarstwo rolne. Działałam w lokalnych organizacjach pozarządowych, w Stowarzyszeniu Przyjaciół Korchowa „Jedność Wsi”, jestem wiceprezesem Koła Gospodyń Wiejskich „Korchowianki” w Korchowie Drugim, byłam radną gminy Księżpol. Wieś i jej problemy od zawsze są bliskie mojemu sercu.
- Jak zmieniły się warunki prowadzenia gospodarstwa przez te lata? Rolnicy mówią, że zmieniły się diametralnie. Zgadza się pani z tym?
- Zdecydowanie tak. Przede wszystkim pojawiły się nowe technologie, maszyny i sprzęt. Dużo w te zmiany wniosły środki europejskie. Widzę to gołym okiem. Są one wizualne, wizerunkowe i jakościowe. Rolnicy bardzo dbają o swoje uprawy, najbliższe otoczenie, dysponują lepszym sprzętem, większą wiedzę, korzystają z nowych źródeł informacji. Uprawy są bardziej efektywne.
- Badania pokazują jednak spadek dzietności i wyludnianie się polskiej wsi, która wymiera najszybciej w Europie. Jak duży to problem?
- To bardzo duże wyzwanie. Rozmawiamy o nim z samorządowcami. Szukamy rozwiązań. Ale naprawdę trudno przekonać młodych ludzi, żeby zostawali na wsi. Zmienił się model życia, budowania rodziny i nie dotyczy to tylko wsi. W konsekwencji często wieś podmiejska to inna wieś niż ta sprzed wielu lat.
- Celem życia ludzi przestało być wychowywanie dzieci.
- Kiedyś w niemal każdej rodzinie było troje, czworo dzieci. Ja sama mam czwórkę. Dziś większość par decyduje się na jedno lub dwoje. To problem systemowy, szczególnie w Polsce Wschodniej. Bliski mi Tomaszów Lubelski jest jednym z najbardziej wyludniających się miast. W małych miejscowościach przyrost naturalny jest ujemny. Coraz mniej dzieci się rodzi, a społeczeństwo się starzeje i coraz więcej osób w podeszłym wieku potrzebuje opieki.
- Paradoksalnie, w ostatnich latach obserwuje się nasilenie migracji z miast na obszary wiejskie. Czy to coś zmienia? I jaką widzi pani wizję rozwoju wsi w przyszłości?
- Wieś jest dziś atrakcyjna. Ale chciałabym, by była też opłacalna dla rolników. Oni potrzebują stabilności i przewidywalności, a mocno dotykają ich skutki przeróżnych kryzysów, co niezmiernie mnie boli. Chciałabym w pierwszej kolejności zabezpieczyć ich interesy, tak żeby polska produkcja rolna była opłacalna, istniała przewidywalność zbytu, kontraktacja i terminowa płatność.
- Tego właśnie oczekują rolnicy?
- Jeśli rolnik będzie miał zapewnione pewność zbytu i uczciwe wynagrodzenie, przenosiny na wieś staną się jeszcze bardziej kuszącą opcją dla tych, którzy urodzili się i wychowali w miastach. Prawda jest taka, że wielu młodych pracuje zdalnie i mogą robić to z każdego zakątka Polski. Również na wsiach, gdzie powstają żłobki, szkoły, domy kultury, koła gospodyń. Te wsie żyją. Ale najpierw musimy skupić się na ochronie interesów rolnika indywidualnego. I uproszczeniu prawa, żeby rynek rolny się ustabilizował.
- Polscy rolnicy często obawiają się decyzji Komisji Europejskiej. Uważają, że Unia Europejska chce im zaszkodzić. Czy te lęki są uzasadnione?
- Częściowo tak. Umowa z Mercosurem i liberalizacja handlu z Ukrainą niosą zagrożenia. Musimy być bardzo aktywni na poziomie europejskim. Jasno mówić, że na pierwszym miejscu jest produkt polski. Trzeba chronić nasze rolnictwo, zabezpieczyć rynek przed zalewem tanich, gorszej jakości produktów spoza Unii Europejskiej. Nie możemy dopuścić do powtórki z kryzysu zbożowego.
- Czym właściwie jest umowa Mercosur i czy naprawdę może zaszkodzić polskiemu rolnictwu?
- Chodzi o nadmiarowy import produktów spoza UE, które nie spełniają europejskich norm jakości. Jeśli takie towary zaleją rynek, polski rolnik nie znajdzie zbytu. Rozmawialiśmy z przedstawicielami francuskiego parlamentu, którzy reprezentują między innymi odpowiednik naszej komisji rolnictwa, i stoimy na stanowisku, że umowa z Mercosurem zaszkodzi polskiemu rolnictwu. Musimy budować mniejszość blokującą i wprowadzać mechanizmy zapobiegające tej szkodzie.
- Jakie miałyby być to mechanizmy?
- Musimy wzmacniać kontrolę fitosanitarną. I dbać, żeby polska żywność, zdrowa i wysokiej jakości, była częściej obecna na półkach naszych sklepów i eksportowana. Kluczowe jest też zrzeszanie się rolników. Większe organizacje producenckie mogą więcej zdziałać, tak jak dzieje się to w Danii, Holandii czy Włoszech. Polska powinna się na tym wzorować.
- Żeby dochody rolników zaczęły być stabilne?
- Tak, to droga do stabilnego, silnego rolnictwa. Potrzebne są dobre przepisy prawa i właściwe ukierunkowanie środków, zarówno krajowych, jak i europejskich. Tylko wtedy te działania przyniosą trwały efekt. Polskie rolnictwo udźwigniemy tylko przez działanie systemowe, a nie przez same dotacje, które stanowią tylko pół-środek.
- Słowo „ekologiczny”, coraz częściej używane w rolnictwie, wielu Polaków drażni. Czy rolnicy boją się ekologii, choć w tym kierunku przekształcają się gospodarstwa?
- Nie. Sama mam certyfikowane gospodarstwo ekologiczne. W przypadku porzeczki produkcja ekologiczna się opłaca. Problemem jest to, że różnica cen między produkcją konwencjonalną a ekologiczną bywa zbyt mała. Produkcja ekologiczna wymaga więcej pracy i czasu. Rolnik musi widzieć w tym realny zysk. Czasem trudnością są też przepisy certyfikacyjne, na przykład gdy w sąsiedztwie używa się środków chemicznych. Potrzebne są narzędzia, które zachęcą rolników do ekologicznych upraw i dadzą im odpowiednie wsparcie finansowe. Ludzie chcą zdrowo jeść, więc warto ten trend wspierać.
- Czuje pani zaufanie rolników?
- Czuję, jestem blisko z tym środowiskiem związana, znam jego problemy. W Sejmie założyłam Zespół ds. Ochrony i Rozwoju Polskiej Produkcji Rolnej, w jego ramach wielokrotnie rozmawialiśmy bezpośrednio z rolnikami, wspólnie szukaliśmy rozwiązań palących spraw. Udało się chociażby uchwalić ustawę zatrzymującą licytacje komornicze wobec rolników, którzy złożyli wniosek o restrukturyzację. To chroni ich ziemię. Jesteśmy na etapie wprowadzenia nowelizacji ustawy o prawie wodnym. Rolnicy będą mogli bez kary zgłaszać studnie wykorzystywane do pojenia zwierząt. Teraz pracuję nad kwestią uprawy tytoniu, a to jedna z nielicznych opłacalnych upraw w Polsce.
- Zewsząd słychać, że pani nominacja ministerialna została ciepło przyjęta.
- Będę nadal pracować z rolnikami, nie teoretycznie, tylko praktycznie. To żadna tajemnica, że duża część z nich ma poglądy prawicowe, a więc może czuć pewną nieufność względem naszego rządu. A ja nową funkcję traktuję jak misję. Chcę pomóc rolnikom indywidualnym wyjść z kryzysu. I wzmocnić polską wieś. Tak, aby chciały na niej zostać między innymi moje dzieci.
