Wirus dziesiątkujący karpie w okolicach Sosnowicy rozprzestrzenia się. Śnięcia ryb zanotowano już w stawach hodowlanych w sąsiednim powiecie. Straty liczone są w milionach złotych, ale rybacy nie mogą liczyć na odszkodowania.
Wirus przenoszony jest m.in. przez ptaki. Specjaliści z Państwowego Instytutu Weterynarii w Puławach ostrzegają, że zagrożone są hodowle w promieniu 20–50 km od ogniska choroby.
– Notujemy już pierwsze śnięcia ryb – mówi Paweł Wielgosz z gospodarstwa rybackiego "Jedlanka” w gm. Uścimów. – Nie mam jeszcze wyników badań laboratoryjnych, ale jestem niemal pewien, że to KHV.
"Jedlanka” może stracić ok. 60 ton ryb. – Nie jesteśmy w stanie obronić się przed wirusem. Jednocześnie nie możemy liczyć na odszkodowania, ani na pieniądze na odtworzenie produkcji. Stawów z karpiami nie można ubezpieczyć od chorób – mówi Wielgosz.
Wirus KHV znajduje się na liście chorób, które trzeba zwalczać obowiązkowo. Oznacza to, że powiatowy lekarz weterynarii musi nakazać utylizację ryb. Według specjalistów, powinien również przyznać odszkodowanie. Ale urzędnicy są innego zdania.
Przepisy nie nakazują wypłaty, ale też jej nie zabraniają. Ale dla hodowcy nie ma znaczenia, czy zabije zwierzęta, czy poczeka aż padną. Skutek jest identyczny.
Na pieniądze od państwa mogą liczyć hodowcy bydła i świń, a nawet strusi.
– Jednak w przypadku ryb nie mamy żadnej pewności, czy choroba nie wróci – dodaje Jażdżewski. – Wydalibyśmy miliony publicznych pieniędzy, bez długofalowych skutków. Trzeba raz jeszcze przemyśleć sposób na zwalczanie tej choroby.
Z tym może być kłopot, bo według szacunków GIW, aby całkowicie oczyścić krajowe stawy z KHV, należy wybić połowę polskich karpi. Większość z nich jest tylko nosicielami wirusa, który może zaatakować w różnych stadiach rozwoju. Poszkodowani hodowcy mogą domagać się odszkodowań przed sądem.