Znowu będziecie siostrzyczki podglądać? – dopytuje starszy mieszkaniec Kazimierza Dolnego. –
Miejsce z pozoru mało ciekawe. Betonowy parking, bez jednego chociaż drzewka czy ławki. Nawet Wisły nie widać. A to jedno z najatrakcyjniejszych miejsc w Kazimierzu Dolnym. Dla dziennikarzy.
Magnes
W końcu w audycji radiowej arcybiskup lubelski Józef Życiński, przyznał, że już dawno był ostrzegany o tym, że w klasztorze działa sekta. - Ale dość trudno było mi sprawdzić i wymierzyć, gdzie zaczyna się fanatyzm i pranie mózgu, a gdzie kończy normalna, przyjacielska, serdeczna więź - mówił.
To na dziennikarzy zadziałało jak magnes. Ale dostanie się do domu eksbetanek stało się jednak niemożliwe. Byłe zakonnice przestały wpuszczać obcych; nawet listonosz musi listy wyrzucać przed bramą. Dlatego dziennikarze raczą się nawet tym, że zobaczą cień jednej z mieszkanek. A tych, którzy chcą zobaczyć choćby ten cień, jest mnóstwo.
Ze śpiworem do betanek
Niektórzy byli tu już w poniedziałek wieczorem: z karimatami, śpiworami i prowiantem. Całą noc siedzieli w okolicach domu byłych betanek. W okolicach, a nie na samym prymie. Tak, żeby eksbetanki nie domyśliły się, że media przygotowały na nie tej nocy zasadzkę.
- Jak już świtało, poszedłem trochę odpocząć do samochodu. Ale o poranku znów tu byłem - mówi jeden z fotoreporterów.
- Zmienialiśmy się tak, żeby jeden z nas był cały czas na zwiadach. Jakby coś się działo, obudziłby resztę - dodaje drugi.
Wszyscy czekają. Na co? - Może antyterroryści wejdą do zakonu. A że oni to ostatnio robią albo w nocy, albo przed szóstą rano, to czekamy - wyjaśnia kolejny.
To masowe czekanie na interwencję panów w kominiarkach, to efekt niepokojącego listu, który miał dotrzeć do rodziny jednej z eksbetanek. Bliscy mieli go przekazać "Faktowi”, a ten opublikował go na swoich łamach. Kobieta pisze w nim do matki: "Nasz czas wypełnił się, nadeszła chwila próby, czas przejścia z ciemności do światła”. Dla policji, prokuratury stało się to jednoznaczne z tym, że ktoś zachęca dziewczyny do popełnienia samobójstwa.
Zakon pod lupą MSWiA
Następnego dnia śledztwo zostało przekazane z prokuratury puławskiej do lubelskiej. Sprawa nabrała rangi, gdy o sytuacji w Kazimierzu, wypowiedział się szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Janusz Kaczmarek. - W najbliższym czasie do zakonu mogą zapukać policyjni negocjatorzy - oświadczył w TVN24.
Tymczasem pojawiły się wątpliwości co do autentyczności listu opublikowanego w "Fakcie”. Policjanci nieoficjalnie zaczęli mówić, że wśród osób mieszkających w zakonie nie ma nikogo, kto miałby takie inicjały, jakie pojawiły się w liście. I rzeczywiście. Wszystko wyjaśniło się, gdy lubelska prokuratura przesłuchała jednego z zastępców redaktora naczelnego "Faktu”. - Redaktor przyznał, że list jest nieprawdziwy, zdjęcie jest nieprawdziwe i tak naprawdę cała informacja o zagrożeniu bezpieczeństwa kobiet, które przebywają w klasztorze, jest nieprawdziwa - powiedział Marek Woźniak, z-ca szefa Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Redaktor przyznał, że "Fakt” dysponował tylko relacją jednego ze współpracowników z terenu województwa lubelskiego, który przekazał im zdjęcie listu i zdjęcie rzekomej matki byłej zakonnicy. Gazeta ma opublikować sprostowanie artykułu, w którym pisała o zagrożeniu zbiorowym samobójstwem w klasztorze w Kazimierzu Dolnym.
Oczekiwanie na siwy dym
- A gdzie tam. Odkąd tu siedzę to okno było cały czas odchylone - sprowadza go na ziemię drugi fotoreporter.
Piąta czterdzieści. Z komina wydobywa się dym. Eksbetanki zaczynają gotować. Fotoreporterzy wyciągają aparaty i pstrykają.
- O! Teraz dym jest superwidoczny! Ekstra! - cieszą się.
- Skąd one mają produkty, żeby przygotować to jedzenie? Przecież one wcale nie wychodzą z domu? - Pewnie zapasów narobiły. Może mąkę mają, wtedy chleb sobie same by piekły. Poza tym, mają ogródek, więc roślinki pewnie wcinają - gdybają fotoreporterzy.
Godzina szósta. Spokój, cisza. Nie ma antyterrorystów i policyjnych negocjatorów. Eksbetanki też nie kwapią się, żeby wyjść na zewnątrz.
- Nudno. Przejdźmy się wokół domu - postanawiamy.
Co mają siostry na podwórku
Skręcamy w las. Idziemy, cały czas trzymając się klasztornego muru. Tam na ziemi w reklamówkach leżą pomidory, banany, ogórki. Przynoszą to ludzie, którym żal jest eksbetanek. - Wszystko jedno, czy one tam złe, czy dobre. Ale ludźmi są. A ja ludziom staram się pomagać - mówi starsza pani, która od czasu do czasu zostawia coś pod zakonnym murem.
Zalesiona droga prowadzi w stronę skarpy. Dochodzimy do metalowego ogrodzenia. Na nim napis "teren prywatny”. Druty są tak powyginane, że da się przez nie przecisnąć. Przechodzimy i od razu jesteśmy na posesji klasztoru. Na lekkim podwyższeniu ciągnie się grządka z kwiatków. Powyżej figurka Matki Boskiej. Dalej las. Taki widok mają byłe siostry, gdy wyjrzą przez okno. Mogą też tam wyjść na taras. Na nim suszy się jedna koszula. Wszędzie jest czysto.
Idziemy jeszcze bliżej. Zaglądamy do śmietników. Do okien. Drzwi mamy na wyciągnięcie ręki. Dzwonimy, stukamy, pukamy. Nikt nie otwiera.
Zamknięte.
- Halo, czy ktoś może nam dać wody? - krzyczymy. Żadnej reakcji. Słychać, jak ktoś kręci się po domu. Czujemy, że jesteśmy obserwowani. Mieszkańcy klasztoru nie chcą jednak do nas wyjść. Z podwórka nie wyganiają nas także ochroniarze, którzy rzekomo mieli przebywać na terenie zakonu. Nikt nie robi zdjęć z okien klasztoru. Mimo że wcześniej już byliśmy fotografowani przez mieszkańców domu.
Wracamy na parking. - Ja tu jeszcze posiedzę. Za jakiś czas przyjedzie mój zmiennik - mówi fotoreporter.
Wycieczki do sióstr
Część dziennikarzy odjeżdża. Na ich miejsce przyjeżdżają kolejni. Ile to potrwa, nikt nie wie. Na pewno wszyscy pojawią się znów pod koniec przyszłego tygodnia. To właśnie wtedy, przed puławskim sądem, odbędzie się 17 ostatnich rozpraw eksmisyjnych byłych sióstr. Sprawę do sądu skierowało Zgromadzenie Sióstr Rodziny betańskiej, które chce odzyskać swoją własność; czyli klasztor.
Do tej pory sąd zdecydował już o nakazie opuszczenia domu przez 49 osób. Ale eksmisja tylko części mieszkańców klasztoru byłaby bardzo trudna, dlatego zgromadzenie czeka, aż zapadną ostatnie wyroki. Wtedy do klasztoru wkroczy komornik.
- Czuję, że podczas rozprawy tu coś się będzie działo - mówi jeden z oblegających klasztor dziennikarzy. - Na bank!
Media wtapiają się już w lokalny folklor Kazimierza. - Wy znowu tutaj?! Że chce wam się tu tak ślęczeć i podglądać te siostrzyczki - śmieją się tutejsi.
- Kurczę, to nasza praca. I tyle - zaczynają denerwować się niektórzy dziennikarze.
Chwilę później ulicą prowadzącą do zakonu idzie około dwudziestu osób. Kilka ma aparaty na szyi. Zwykłe, małe. Typowo turystyczne. Idą i przygotowują się do pstrykania. To wycieczka z Rzeszowa. Zatrzymują się przed bramą klasztorną. Przewodniczka ich ucisza. - A oto dom byłych betanek, o których państwu opowiadałam w autokarze - mówi kobieta. - A po lewej dziennikarze, o których też państwu już opowiadałam. Jak ktoś chce może sobie zrobić z nimi zdjęcia...
(er, pab)