Do ostatniej chwili łudzili się, że pociągi wiozą ich do obozu pracy. Trafiali jednak pod Tomaszów Lubelski do obozu śmierci. Stacja Bełżec była ostatnią stacją w ich życiu.
Butli było więcej
22 lata temu skończyła się wojna. Przy obozie śmierci w Bełżcu trwa wydobycie piasku na potrzeby cegielni. Uwagę operatora koparki przykuła butla, na którą łyżka natrafiła na głębokości około 3 metrów. Butli było więcej. W środku cyjanowodór. Ściągnięto saperów. – Jedną z butli unieszkodliwiliśmy wśród rozległych ugorów i nieużytków leżących w trójkącie wsi Kornie–PGR Machnów Stary–granica państwa – opowiada Wolczyk.
Pozostało 25 butli ze śmiertelną trucizną.
Cyjanowodór (kwas pruski) to silnie toksyczny nieorganiczny związek chemiczny. W temperaturze pokojowej jest to bezbarwna, łatwo parująca ciecz o intensywnym zapachu gorzkich migdałów. Do organizmu przenika przez śluzówki i drogi oddechowe. To trucizna o piorunującym działaniu. Do zgonu dochodzi w ciągu kilku sekund.
– Rozpinamy gumowe ubrania, zapalamy papierosa. Ustalamy, że po półgodzinie sprawdzimy, czy występuje skażenie, a jeśli tak, to w jakiej odległości od miejsca eksplozji – opowiada pan Tadeusz.
Ruszają. 200 gramów trotylu przecięło "ich” butlę na pół: – Widzę, że po czerepach łażą mrówki. Owadów nie bierze? Dwie próby nic nie wskazały. Baliśmy się jednak zdjąć maski.
Odchodzą na dwadzieścia kilka metrów: Pierwszy oddech lękliwy. – Nie odczuwam żadnej woni, dlatego zaczynam oddychać normalnie. Koniec pracy, koniec blokady.
Wracają do Bełżca, a stamtąd do Hrebennego, gdzie w strażnicy Wojsk Ochrony Pogranicza mają nocleg. Na drugi dzień do Bełżca ma przyjechać szef Wojsk Chemicznych Wojska Polskiego.
Pukiel włosów
Ranek był nadzwyczaj pogodny i piękny. Zewsząd dolatywał wesoły świergot ptaków. – Na krótkiej odprawie przypomniałem żołnierzom o zachowaniu szczególnej ostrożności z materiałem wybuchowym podczas przewożenia, przenoszenia i niszczenia cyjanowodoru – wspomina nasz rozmówca. – Jeden z samochodów ustawiłem na poboczu drogi przy wjeździe do obozu zagłady.
Nie może być nic gorszego od bezczynności, dwóch żołnierzy poprosiło, aby z wykrywaczem udać się na teren obozu. – Po chwili wahania, zezwoliłem – opowiada pan Tadeusz. – Wypaliłem już kilka papierosów, oczekiwanie się przedłuża. Coś trzeba robić. Spacerem udałem się w kierunku obozu.
Uważnie przyglądał się wokoło. – Dziwne podłoże: drobny żwir, piasek... To rozkruszone ludzkie kości! Stałem w miejscu najstraszniejszej zbrodni! – opowiada historię sprzed ponad 40 lat jakby się wydarzyła wczoraj.
Żołnierze odgrzebali w tym czasie wielki, piękny pukiel kobiecych włosów koloru ciemnej miedzi. Spięte były dużą ozdobną metalową klamrą. Czyje to były włosy? Sary z Lublina, Racheli spod Lwowa?
Fabryka śmierci
Prace przy organizowaniu obozu zagłady dla ludności żydowskiej rozpoczęły się w Bełżcu na jesieni 1941 roku. Wybrano teren o powierzchni 7 hektarów położony blisko stacji kolejowej. Miejsce ogrodzono, doprowadzono bocznicę kolejową, wzniesiono baraki. W okresie doświadczalnym, kiedy obóz był w fazie budowy, prowadzono eksperymenty z komorami gazowymi. Zamordowano wówczas grupę 150 Żydów z Lubyczy Królewskiej. Były to pierwsze ofiary obozu.
Systematyczne transporty zaczęły napływać od 17 marca 1942 roku. Tego dnia na stracenie przywieziono po około 1500 Żydów z Lublina i Lwowa. Po dotarciu transportu na miejsce, dokonywano wstępnej selekcji. Osoby starsze, chore oraz dzieci były prowadzone nad jeden z masowych grobów, w którym musiały położyć się twarzą do ziemi, a esesmani dokonywali egzekucji strzałem w tył głowy. Pozostałych uśmiercano w komorach gazowych. Najpierw prowadzono tam mężczyzn. Kobiety wcześniej strzyżono. Zwłoki ofiar grzebano w dołach, a po kilku miesiącach palono na stosach.
Na tym etapie likwidacji uległo lubelskie getto; największe w regionie. Do połowy kwietnia zdecydowana większość lubelskich Żydów zginęła w komorach gazowych Bełżca.
W połowie 1943 roku hitlerowcy rozwiązali obóz, ślady zbrodni zatarli, teren zniwelowali i zalesili. W sumie zginęło tam ok. 600 tys. Żydów z całej Europy oraz ok. 1,5 tys. Polaków.
Ktoś chce wysadzić Bełżec
W końcu pojawił się ten, na którego czekali, a w zasadzie prawie ten, bo zamiast szefa Wojsk Chemicznych przyjechał jego zastępca. Ale to nic w porównaniu z kolejną niespodzianką: "wyparowała” jedna butla. Przepadła, rozpłynęła się, nie ma. Wystarczy na uśmiercenie połowy Bełżca. Komu to potrzebne? Teren był ogrodzony i oznakowany, a jednak ktoś ją ukradł. Na piasku pozostał ślad po wozie na metalowych kołach. Wojsko prosi o pomoc w odnalezieniu "zguby” milicję. Nie czekając na wynik poszukiwań, ostrożnie wywożą 24 butle z trucizną i detonują w tym samym miejscu, gdzie dzień wcześniej zniszczono pierwszą.
Butla się znalazła. Zabrał ją jeden z gospodarzy, by wykorzystać na obręcze do piasty koła furmanki. Zamierzał ja... pociąć. Na butli był już rowek po brzeszczocie. Ją też zniszczył trotyl.