

Krytycy mówią o niejasnych decyzjach, rodzinnych powiązaniach i rosnących udziałach. Zarząd natomiast odpiera zarzuty, tłumacząc zmiany koniecznością unowocześnienia spółdzielni i dostosowania jej do wymogów dzisiejszego rynku

W Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Niedrzwicy Dużej narastają napięcia między częścią członków a obecnym kierownictwem.
– Od wielu lat jestem członkiem tej spółdzielni. Teraz odbyły się cztery spotkania na początku czerwca, każde przypisane do innej miejscowości. W naszej grupie było 8 z 15 osób. Informacja została podana jedynie w formie kartki zawieszonej na drzewie, słupie czy tablicy. Prezes Jerzy Skurski w ogóle nie zadzwonił, nie poinformował, nie wysłał listu. Zapewne informacje otrzymali tylko członkowie jego rodziny, których w spółdzielni z roku na rok jest coraz więcej. Spotkania dotyczyły podniesienia udziałów – mówi nasz rozmówca, prosząc o anonimowość.
Według wstępnych propozycji udziały w spółdzielni miały zostać podniesione do 3 tys. zł, a wpisowe do 5 tys. zł. Wzrost stawek nie jest czymś nowym – rosną one systematycznie od co najmniej kilku lat.
Jak się dowiadujemy, po 2010 roku wpisowe wynosiło 80 zł, a udziały 120 zł. Nowy prezes, Jerzy Skurski, zaczął jednak stopniowo je podnosić: początkowo do 280 zł, potem do 400 zł, a w 2021 roku do 800 zł.
Ostatecznie na ostatnim zebraniu przedstawicieli zadecydowano o podniesieniu wpisowego i udziałów. Nowa stawka wyniosła jednak po 2 tys. zł, co oznacza, że członkowie spółdzielni muszą dopłacić 1200 zł.
– Te zwiększone udziały to ogromna różnica – starsi ludzie nie mają takich pieniędzy. A jak nie wpłacą, to stracą członkostwo – podkreślają zgodnie niektórzy członkowie.
Zdaniem naszych informatorów doprowadziło to do tego, że wiele osób zrezygnuje z członkostwa, bo nie było ich stać na dopłaty.
– Celem jest ograniczenie liczby członków, bo wiadomo, że wielu emerytów czy dawnych pracowników nie udźwignie tego finansowo. A przecież to oni budowali tę spółdzielnię. Jedna pani, która przepracowała 40 lat, powiedziała ze łzami, że ma minimalną emeryturę i nie stać jej na dopłatę 1200 zł. A na zebranie nawet jej nie zaproszono – dodaje jedna z osób.
Jak twierdzą nasi rozmówcy, 2 tysiące to duża suma. Innego zdania jest jednak Jerzy Skurski, prezes GS w Niedrzwicy Dużej:
– Podniesienie udziałów i wpisowego nastąpiło na wniosek większości członków spółdzielni. Nie wybraliśmy najwyższej możliwej kwoty, choć pojawiały się głosy także za takim rozwiązaniem. Mieliśmy na względzie sytuację materialną niektórych członków, dlatego zdecydowaliśmy się na kwotę pośrednią. Podniesienie udziałów nie jest niczym nadzwyczajnym – jest zgodne z prawem spółdzielczym i naszym statutem – tłumaczy prezes Skurski.
I jak wielokrotnie podkreśla: – Nasza spółdzielnia prosperuje bardzo dobrze. Kolejny rok obrotowy zamykamy z zyskiem. Jesteśmy regularnie badani przez biegłego rewidenta. Według ksiąg nasz majątek wynosi ponad 5 milionów złotych, a jego wartość rynkowa jest znacznie wyższa. Roczne przychody to blisko 30 milionów złotych – w tym kontekście udział w wysokości 2000 zł nie wydaje się wygórowany.
Wtóruje mu Stanisław Ożga, przewodniczący Rady Nadzorczej w GS:
– Spółdzielnia powiększa majątek i musi dbać o kapitały własne. To działalność gospodarcza, a nie społeczna. Każdy może być niezadowolony. To jednak przeważnie osoby, które w spółdzielni nie realizują swoich interesów, tylko robią zamęt. Tak jest w polityce, tak bywa też w życiu społecznym – mówi.
Jak to robią inni?
O wysokość udziałów i wpisowego zapytaliśmy prezesów GS-y w innych miejscowościach. Dla przykładu – w Niemcach udziały wynoszą 200 zł, a wpisowe 50 zł. Jest to jedna z większych spółdzielni, która ma ponad 150 członków i na ten moment nie planuje zmian w stawkach.
– Posiadamy około 80 pracowników. Prowadzimy handel detaliczny i własną piekarnię, w której produkujemy własny chleb – mówi Anna Siwek, prezes GS w Niemcach. – To pieczywo rzemieślnicze, robione na zakwasie, pieczone w starym piecu opalanym drzewem. Mamy trochę konkurencji, ale staramy się nie poddawać i utrzymać poziom – dodaje.
Jej zdaniem, podniesienie udziałów może być próbą wykluczenia udziałowców. Podobnego zdania jest prezes spółdzielni w Wilkołazie – mniejszej jednostki liczącej 51 członków i 30 pracowników.
– U nas nie podnosiliśmy udziałów, bo to nie jest podstawa funkcjonowania spółdzielni. Nasza spółdzielnia działa od 1945 roku. Przez lata inwestowano w nią środki, powstawały budynki i majątek. Teraz chodzi o ich utrzymanie. Fundusz udziałowy u nas naprawdę jest niewielki. Walne Zgromadzenie musi wyrazić zgodę na jego podniesienie – my nawet tego nie próbowaliśmy. Takie działanie może być sposobem na pozbycie się członków. Daje się termin na dopłatę, a kto nie wpłaci, ten wypada. I potem tort dzieli się w wąskim gronie. Dwa tysiące złotych to dziś naprawdę dużo. Może warto byłoby rozważyć zmianę struktury. Nie wiadomo w co oni grają – mówi prezes Jan Kania z Wilkołaza.
Informacje były na drzewie
Kolejną kwestią, którą podnoszą członkowie, jest brak rzetelnej informacji o zebraniu.
– Ogłoszenia o zebraniach grup członkowskich wisiały na tablicach czy drzewach – wiedzieli tylko nieliczni. Zamiast wysłać informację listownie (koszt ok. 7 zł), termin i miejsce spotkań były ukrywane – mówi nasz rozmówca.
Zdaniem prezesów spółdzielni z Niemiec i Wilkołaza w takich sytuacjach z reguły obowiązuje inna praktyka:
– Zawiadomienie o zebraniu powinno być wysłane listem poleconym w odpowiednim terminie. Komisja statutowa sprawdza, czy tak się stało. Przeważnie wszędzie wygląda to podobnie – spółdzielnie korzystają z ramowego statutu – mówi prezes z Wilkołaza.
Podobnie jest w Niemcach – tam delegaci otrzymują specjalne zaproszenia, zgodnie z regulaminem i statutem – z co najmniej 14-dniowym wyprzedzeniem.
Prezes Skurski zaprzecza jednak, jakoby komunikacja w spółdzielni była zła, i podkreśla wysoką frekwencję podczas zebrań.
– Na zebraniu przedstawicieli było 18 z 20 osób. Około 90% z nich głosowało za podniesieniem udziałów – mówi. Problem w tym, że to właśnie na spotkaniach grup wybiera się przedstawicieli – a o tych terminach wielu członków, według naszych rozmówców, nawet nie wiedziało.
Co ciekawe, poinformowane o zebraniu na pewno miały zostać osoby z rodziny prezesa – żona, siostra, brat, córka, szwagier – łącznie 11 osób.
Według niektórych udziałowców, a w całej spółdzielni jest ich w sumie 72, tak intensywne angażowanie członków rodziny w struktury GS może doprowadzić do przejęcia spółdzielni przez rodzinę Skurskich.
Jesteśmy jedną, wielką rodziną
Jak mówi jeden z naszych informatorów – w 2022 roku fundusz udziałowy wynosił 304 800 zł. Tylko w tym jednym roku powiększył się o 247 200 zł w wyniku przyjęcia nowego członka oraz wpłat ponadobowiązkowych. Okazało się, że to pan Skurski i jeszcze jedna, bliska mu osoba, wpłacili razem 246 600 zł w formie ponadobowiązkowych udziałów.
– Na zebraniu przedstawicieli Skurski tłumaczył, że pieniądze te były kaucją potrzebną do przystąpienia spółdzielni do Polskiej Grupy Górniczej jako kwalifikowany sprzedawca węgla. Tyle że kaucję wniesiono w połowie roku, a ich wpłaty miały kilka miesięcy później – więc nie miały z tym nic wspólnego.
Dlaczego to ważne? Bo w spółdzielni dywidenda (czyli zysk) lub majątek po likwidacji dzielony jest proporcjonalnie do wysokości udziałów, a nie po równo między członków. Ktoś, kto ma 800 zł udziału, dostanie 800 zł z podziału, a ten z 200 tys. – 200 tys. zł. Wpłaty Skurskiego dają im więc znacznie większy udział w potencjalnym zysku lub majątku spółdzielni.
Osoby z którymi rozmawiamy wielokrotnie mówią, że nie jest to nic innego jak nepotyzm i próba „ustawienia własnej rodziny”.
– Nepotyzm? Zacznijmy od definicji – mówi prezes Skurski. – To praktyka polegająca na faworyzowaniu krewnych lub znajomych przy zatrudnianiu lub awansowaniu z pominięciem ich kwalifikacji. Tak, w spółdzielni pracuje kilka osób z mojej rodziny. Część została zatrudniona jeszcze przez poprzedniego prezesa ze względu na posiadane kwalifikacje. Moi krewni nie są jedyną rodziną zatrudnioną w spółdzielni. Stanowią niewielki odsetek udziałowców. Nie są decyzyjni – w statucie jest zapis, że nikt z mojej rodziny nie może zasiadać w Radzie Nadzorczej. I tak właśnie jest – podkreśla.
Dodaje też: – Żadna z tych osób nie jest przeze mnie faworyzowana. Są dla mnie wsparciem w budowaniu spółdzielni – tak samo jak każdy inny pracownik. Wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną.
O bliskich relacjach chętnie wspomina również Bartosz Dąbrowski, wójt Niedrzwicy Dużej, który osobiście zadzwonił do naszej redakcji w tej sprawie. Choć do kwestii udziałów i funkcjonowania spółdzielni nie odnosi się, wiele natomiast mówi na temat udanej współpracy gminy z GS-em.
– U nas w gminie praktycznie nie ma żadnego wydarzenia w którym GS by nie partycypował jako sponsor. Oni mają własną piekarnię, więc w taki prosty sposób pomagają organizując pieczywo. To takie finansowe też wsparcie dla tych różnych organizacji, dla szkół, dla ochotniczych straży pożarnych, dla kół gospodyń wiejskich. Zawsze wiem, że oni z dużą wdzięcznością do gminnej spółdzielni i do samego prezesa podchodzą – twierdzi Bartosz Dąbrowski.
Co dalej?
Według władz spółdzielni, osoby mniej zamożne nie są wykluczane – dopłatę do udziałów można rozłożyć na raty. Udziałowcy od dawna mają otrzymywać również karty uprawniające do 2% rabatu na zakupy w sklepach i zakup węgla. Prezes przyznaje, że w ten sposób aktywni członkowie mogli zaoszczędzić nawet 2,5 tys. zł. Jedna z członkiń przyznaje jednak, że dowiedziała się o tym przywileju dopiero niedawno, mimo że jest związana ze spółdzielnią od lat. Prezes Skurski jest zdziwiony tą sytuacją, ale tłumaczy, że problemem mogą być stare deklaracje członkowskie, które nie zawierały pełnych danych kontaktowych. Wkrótce ma się to zmienić.
Jerzy Skurski nie ukrywa, że jest zadowolony ze swojego urzędowania. Jak twierdzi, udało mu się m.in. zmodernizować piekarnię, wymienić tabor transportowy, wyremontować dwie bazy i rozbudować sklepy.
Wójt również docenia funkcjonowanie spółdzielni jako „wpływowego przedsiębiorstwa”, regulującego konkurencję.
– Wiadomo, że na rynku są też duże sklepy sieciowe, często zagraniczne, ale tutaj mamy lokalną firmę z polskim kapitałem. Ich obecność sprawia, że pozostali gracze rynkowi muszą uważać z cenami, bo spółdzielnia stanowi dla nich realną konkurencję. I jak dodaje: – Cieszę się też z poprawy estetyki punktów handlowo-usługowych. Kiedyś sklepy spółdzielcze kojarzyły się z takim „GS-em” gdzieś na wsi. Dziś te sklepy wyglądają jak na europejskim poziomie – z porządnym otoczeniem, parkingiem, chodnikami. Z tych udogodnień korzystają wszyscy mieszkańcy, choć to własność spółdzielni – mówi Bartosz Dąbrowski.
Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” w Niedrzwicy Dużej powstała w 1948 roku z połączenia ośmiu spółdzielni. Zatrudniała wtedy 30 osób. W przeszłości prowadziła rozlewnię piwa, masarnię, skup skór, jaj, handel artykułami rolnymi i przemysłowymi. Po 1990 roku nadeszły trudniejsze czasy. Mimo to dziś pozostaje jedną z największych spółdzielni w regionie – prowadzi pięć punktów detalicznych, sprzedaje węgiel, nawozy, kruszywa i piecze wspomniany już chleb.
Wielu członków widzi jednak przyszłość spółdzielni w czarnych barwach:
– Szczerze mówiąc, jestem załamana. Ponad 30 osób nie wiedziało o zebraniach. Dlaczego więc 20% podejmuje decyzje? Dlaczego nie mamy dostępu do statutu i regulaminu? Czy to nie próba przekształcenia spółdzielni w spółkę i przejęcia jej przez jedną rodzinę? – pyta nasza informatorka.
Co wydarzy się teraz? Zmiany udziałów i wpisowego mają wkrótce trafić do KRS. Niezadowoleni członkowie mogą złożyć skargę do organów nadzoru i zażądać wglądu w dokumenty (protokoły, uchwały, statut), by sprawdzić, czy procedury zostały zachowane. To ich ustawowe prawo. Do tematu będziemy wracać.
