

33 lata temu, 23 sierpnia 1992 roku w Sporniaku koło Lublina doszło do katastrofy lotniczej. Podczas uroczystości weselnych rozbił się śmigłowiec. Zginęło sześć osób.

To miała być główna atrakcja wesela – śmigłowiec, z którego na gości miały polecieć kwiaty i słodycze. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Nikt nie przypuszczał, że to wesele zamieni się w prawdziwy koszmar.
Do tej tragedii doszło w Sporniaku tuż przy szosie prowadzącej z Lublina do Wojciechowa. Wesele zaplanowano na kilkaset osób. Huczne. Ktoś wpadł na pomysł, żeby sprawić uczestnikom wesela frajdę i wynająć z pobliskiego Radawca śmigłowiec. W trakcie uroczystości miał zniżyć się nad domem państwa młodych, a z jego pokładu planowano zrzuć kwiaty i słodycze. Pomysł się wszystkim spodobał. Miała to być niespodzianka i dla wszystkich gości, i dla młodej pary. O tym pomyśle wiedziało tylko kilka osób.
Wynajęty śmigłowiec należał do Zespołu Lotnictwa Sanitarnego w Lublinie. Czasami organizowano nim loty wycieczkowe. Załatwiono wszelkie formalności. Z Radawca, gdzie mieści się Aeroklub Lubelski do Sporniaka są niecałe trzy kilometry.
23 sierpnia 1992 roku – po południu – 46-letni wówczas, doświadczony pilot usiadł za sterami Mi-2. Śmigłowiec miał pełny zbiornik paliwa. Pogoda była idealna dla lotu – dobra widoczność, lekki wiatr. Do tego wyjątkowo gorąco – ponad 30 stopni.
Na pokład pilot zabrał siedem osób, w tym trójkę górali, którzy akurat wtedy w okolicy budowali dom. O wiele za dużo. Mógł zabrać co najwyżej cztery osoby. Tyle było foteli. Pozostali usiedli na noszach i podłodze. Po chwili Mi-2 wzbił się w powietrze i skierował się w stronę Sporniaka. Po kilku minutach był już nad domem, w którym trwało wesele. Zatoczył kilka kręgów i zgodnie z planem zaczął zniżać lot. Huk silnika słychać było z daleka. Kiedy goście weseli wyszli przed dom, zaczęły na nich spadać zrzucane kwiaty i słodycze. Wszyscy byli zachwyceni, machali radośnie w kierunku pilota. Niespodzianka się udała.
W pewnym momencie śmigłowiec zniżył się niebezpiecznie blisko ziemi. Zbyt nisko – według świadków znalazł się na wysokości jakieś 8-10 metrów. Silnik zaczął dziwnie pracować, dusił się, a po chwili nienaturalnie zakołysał się. I wtedy doszło do najgorszego - śmigłem zawadził o przewody energetyczne.
To był moment. Mi-2 runął na ziemię. Przewrócił się na prawy bok. Przerażeni świadkowie zobaczyli po chwili płomienie. Wybuchł pożar. Niektórzy rzucili się do swoich samochodów po gaśnice. Próby gaszenia nic nie dały. Płomienie były coraz większe. Wybuchła panika. Nie można było użyć wody, bo nie działały pompy. Wody nie było w całej wsi wskutek tego, że śmigłowiec uszkodził linię średniego napięcia.
Po kilku minutach czarny dym widać było z odległości kilku kilometrów. Straż pożarna ugasiła pożar. Dla szóstki pasażerów było za późno na ratunek. Czterech mężczyzn i dwie kobiety spaliły się żywcem; uratował się jedynie pilot i 18-letni pasażer. Obydwaj ocaleli cudem. Pilot zdążył wybić szybę po swojej stronie i wyczołgał się na zewnątrz. Udało się to także osiemnastolatkowi. Opuścił śmigłowiec tą samą drogą. Został jednak poważnie ranny. Miał m.in. poparzoną twarz. Spędził wiele miesięcy w szpitalu.
W wyniku pożaru spaliły się także cztery samochody gości weselnych. Ofiar mogło być o wiele więcej gdyby śmigłowiec spadł na ludzi lub dom. Po tej katastrofie policja wszczęła śledztwo. Powołano biegłych. Rozbity Mi-2 był w dobrym stanie technicznym, został wyprodukowany cztery lata wcześniej w WSK w Świdniku. Według ekspertów błąd popełnił pilot, który przed lotem nie przeprowadził tzw. próby ciągu. Pilot powinien najpierw zawisnąć pięć metrów nad ziemią, sprawdzić, czy wszystko należycie funkcjonuje i dopiero potem miał prawo zabrać pasażerów.
46-letni pilot był doświadczony w swoim fachu. Za sterami śmigłowców spędził ponad tysiąc godzin, pilotował także samoloty. W chwili wypadku był trzeźwy, co wykazało badanie za pomocą alkomatu.
Wstrząsające były ustalenia lekarzy medycyny sądowej. Gdyby nie wybuchł pożar, to prawdopodobnie wszyscy przeżyliby ten wypadek. Zmarli w wyniku pożaru.
Pilot został skazany na cztery lata więzienia. Stracił też prawo do latania.
W historii Sporniaka zdarzyła się już podobna katastrofa – ale kolejowa. W grudniu 1917 r. pociąg osobowy zderzył się z towarowym, który stał wprawdzie na bocznicy, ale dwa wagony pozostały na torze głównym. To w nie uderzył osobowy. W wyniku zderzenia trzynaście osób zginęło – byli to pasażerowie wagonów trzeciej klasy. Rannych zostało siedemdziesięciu pasażerów.
