Masowo giną ryby. Są ich setki w szuwarach i na brzegu – napisał do Dziennika Tomasz Forysiuk z Lublina, który w miniony weekend odpoczywał w swoim domku pod Włodawą. – To jezioro czuć padliną z daleka.
Glinki to mało znane jezioro w lasach Sobiborskich. Choć do perły pojezierza, jeziora Białego jest zaledwie kilka kilometrów, to brzegi i kempingi zieją pustkami. Nawet na położonym niedaleko osiedlu domków nie ma za wielu letników. Nieliczne polanki obsadzili wędkarze, ale i tych można policzyć na palcach jednej ręki. Bo Glinki to oaza dla poszukujący wypoczynku w ciszy i spokoju, a nie tłoku i sączącego się barów z kebabem zapachu potu i piwa.
Tak było do ubiegłego czwartku, kery to po serii ulewnych deszczy, woda z okolicy spłynęła do jeziora. Z brzegów wystąpiła też Tarasieńka, niewielka rzeczka która zasila Glinki.
– Tego samego dnia robiłem zdjęcia nad jeziorem. To co zobaczyłem przeraziło mnie – opowiada Tomasz Forysiuk, fotografik-amator z Lublina. – Po całej tafli jeziora pływały setki śniętych ryb. Były różnej wielkości. Miałem wrażenie, że po prostu wszystkie ryby naraz wypłynęły na powierzchnię. To był makabryczny widok! – podkreśla lublinianin. – Następnego dnia, gdy wróciłem nad jezioro, nie zdążyłem dojść do brzegu, bo z daleka czułem straszny smród zgnilizny. Gdy podszedłem bliżej, na powierzchni pływała śmierdząca maź rozkładających się ryb.
– To efekt ostatnich ulew. Wielka ilość wody oraz bardzo wysokie temperatury, bo od kilku dni mam upały spowodowały przyśpieszenie procesów gnilnych – mówi Arkadiusz Iwaniuk, Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Lublinie. – Woda z łąk zmyła poważną ilość roślin które natychmiast zaczęły gnić w tym gorącu. Gdy jej poziom zaczął opadać, wraz z nurtem Tarasieńki ta pulpa dostała się do jeziora. Gnicie przyśpieszyło i rybom zaczęło po prostu brakować tlenu. Paradoksalnie Glinkom zaszkodził i dalej szkodzić będzie połączenie z rzeką Tarasieńką. To błąd meliorantów sprzed kilkunastu lat, którzy połączyli rzekę z jeziorem. Teraz mamy tego efekty.
Byliśmy nad Glinkami w poniedziałkowe południe. Rzeczywiście, jezioro czuć z daleka. – Nam to nie przeszkadza, bo krzesełka ustawiłyśmy z wiatrem – śmieje się Mariola Banak z Lublina, która nad jezioro przyszła posiedzieć z matką, która w piątek wyszła ze szpitala. – Mamy tu domek od 23 lat i już się przyzwyczaiłyśmy do smrodku Glinek. Dlatego nie ma tu plażowiczów, bo mętna woda i jej zapach starej, mokrej szmaty odstrasza. Ale est tu cisza i spokój. Jak ktoś chce balować niech jedzie nad Białe.
– Spytałem wędkarzy, co teraz będzie z jeziorem? Bo przecież część tych śniętych ryb opadła na dno – mówi Tomasz Forysiuk. – Powiedzieli mi, ze to się odnowi za 5-6 lat.
– Przyroda sobie poradzi, bylebyśmy jej za bardzo nie pomagali – podsumowuje dyrektor Iwaniuk.