Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Magazyn

4 sierpnia 2019 r.
15:38

"Zdarzało się, że morderca zagrał w naszej inscenizacji". Rozmowa z Michałem Fajbusiewiczem

10 3 A A

Do księgarń trafiła właśnie książka „Fajbus. 997 przypadków z życia”. Przy okazji premiery rozmawiamy z Michałem Fajbusiewiczem, dziennikarzem, którego programy oglądały miliony widzów

AdBlock
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować

• Zanim zajął się pan dziennikarstwem, wykonywał aż 11 różnych zawodów wykonywał. Była m.in. kaowcem, kelnerem, handlowcem, fotografem robiącym turystom zdjęcia z małpą...

- Niektóre zajęcia wykonywałem równolegle. Inaczej by się nie dało (śmiech), bo już w wieku 32 lat trafiłem na stałe do telewizji. Gdybym wcześniej pracował w aż tylu branżach, to każdą musiałbym rzucać po niespełna roku. A ja w życiu nic nie planowałem. W młodości chciałem tylko zostać aktorem, a potem już całe moje życie to był totalny przypadek. I studia, i kolejne zawody, i miejsca pracy. 

Chociaż muszę przyznać, że wiele rzeczy mi się nie podobało i to było motywem szukania zmian, na przykład po studiach zacząłem pracę w Domu Kultury Milicjanta w Łodzi, ale jak dowiedziałem się, że jest to etat wojskowy i muszę iść do Szkoły Oficerskiej w Szczytnie, to się zdecydowałem na ucieczkę. Nie chciałem chodzić w mundurze. Czasami zaważyły też względy polityczne. To, że spędziłem trzy lata prowadząc ośrodek wczasowy w byłym województwie koszalińskim było związane tylko z tym, że miałem wilczy bilet z 1976 roku. To była taka zsyłka w miejsce, które młodzież nazwałaby dziś zadupiem.

• Pana wspomnienia to także droga przez historię Polski.

- Takie życie. Różne zdarzenia w moim życiu są charakterystyczne dla okresu komuny. To był okres, kiedy działy się przedziwne rzeczy. Jedne śmieszne, inne tragiczne. Jak to w życiu.

• Żałuje pan, że nic nie wyszło z planów zostania aktorem? 

- Mam wśród aktorów wielu kolegów i gdy obserwuje ich karierę, to nie żałuje. Czasami coś mnie jednak kręci, żeby móc gdzieś wystąpić. To już chyba niemożliwe ze względu na wiek, ale i na to, że za bardzo kojarzę się z Magazynem 997 i trudno byłoby mnie umieścić gdzieś poza tą szufladą. Ale muszę przyznać, że występowałem w sitcomach i niezbyt poważnych przedsięwzięciach serialowych. Zaliczyłem ich chyba z sześć. Z poważnych rzeczy, to zagrałem siebie w krótkim występie nagranym na wideo w spektaklu w teatrze u Grzegorza Jarzyny, w sztuce na podstawie powieści Masłowskiej.

• A co z szufladką 997? Zaczepiają pana na ulicy fani programu? 

- To zależy od grup wiekowych (śmiech). Dzisiejsi 40 czy 50-latkowie dobrze mnie pamiętają. Prośby o autograf czy wspólne zdjęcie są miłe, ale tylko czasami. Gdy byłem najbardziej popularny pod koniec lat osiemdziesiątych, to za popularnością nie przepadałem, bo towarzyszyła mi ona bez przerwy, a to było uciążliwe. Teraz jest lepiej. Jak siądę w kawiarni, to co jakiś czas ktoś taki się pojawi i to jest w porządku. Panie opowiadają mi, jak to w dzieciństwie oglądały 997 spod kołdry, bo rodzice im nie pozwalali. Byli fani, którzy nagrywali wszystkie odcinki na video i nocami próbowali rozwiązać nie wykryte zbrodnie. Do tej grupy należy między innymi milioner z Gliwic, który objawił się parę lat temu opowiadając, że jego największym marzeniem jest wystąpienie w programie. Dałem mu taką możliwość. Wystąpił dwa razy, a teraz pokazuje te inscenizacje znajomym na imprezach.

• Wystąpił jako ofiara czy przestępca?

- To był odcinek o napadzie stulecia we Wrocławiu. Był jednym ze sprawców. W innym odcinku był mordercą. Pamiętam, że przyjechał na plan z kolegą, który też chciał zagrać. Zresztą nawet bardziej wyglądał na mordercę, ale kolega mu nie pozwolił. Chciał tej roli dla siebie. Ale wracając do miłośników programu, to ostatnio zgłosił się do mnie pracownik Uniwersytetu Łódzkiego z wydziału dziennikarstwa, który będzie z 997 robił habilitacje. Bardzo mnie to rozśmieszyło, bo prac magisterskich mamy na ten temat już chyba 11, ale profesury jeszcze nie mieliśmy. Chociaż rzeczywiście ma to sens, bo jest parę płaszczyzn do pracy naukowej, na przykład oddziaływanie programu. Startowałem w końcówce stanu wojennego, kiedy społeczeństwo stało do milicji tyłem. Otworzyliśmy trochę furtkę do „donoszenia”, ale to było przecież w dobrej sprawie. Chodziło o znalezienie sprawców największych, niewyjaśnionych zbrodni. Informacji dostawaliśmy wtedy mnóstwo. Nie było właściwie emisji programu, po której jakaś zbrodnia nie zostałaby wykryta. 

• Ale pana dziennikarstwo to nie tylko 997.

- Moja pozycja w telewizji dała mi możliwość zrobienia innych produkcji. Cieszyłem się dużym uznaniem wśród przełożonych, którzy pozwalali mi na wiele rzeczy. Zrobiłem ok. 200 filmów dokumentalnych i reportaży. Zajmowałem się też dużymi widowiskami: np. Nina Terentiew zleciła mi trzykrotnie przygotowanie programu na żywo „Święto ulicy Piotrkowskiej”. Prowadziłem go razem z Agatą Młynarską wedle moich scenariuszy i zaproszonych przeze mnie gości. U mnie debiutował zespół Blue Cafe. Podobnie zresztą jak Ich Troje, ale ci ostatni to nie było moje odkrycie. To Nina Terentiew była w swoim czasie zakochana w tym zespole. Przez dwa lata robiłem też program o modzie. To była odskocznia: piękne pokazy, piękne kreacje, piękne kobiety. Było czego posmakować i uciec od tej krwi i od tych nieszczęść.

• Przygotowywanie 997 musiało być bardzo obciążające psychicznie?

- Było. Zwłaszcza w pierwszych 10-12 latach. Byłem wtedy też oprócz prowadzącego także reżyserem programu i wszystkich inscenizacji. Zrobiłem błąd. Chciałem działać w myśl zasady: „prawda czasu, prawda ekranu”. Dlatego zjawialiśmy się z kamerą w miejscach, w których faktycznie rozegrały się tragiczne wydarzenia. Często kręciliśmy nawet w tych samych mieszkaniach, w których doszło do zbrodni. Nie przewidziałem, że będę instytucją dla rodzin ofiar. Byłem traktowany trochę jak prokurator generalny, czy komendant główny policji, a przy okazji ksiądz i spowiednik. Matki ofiar wypłakiwały mi się i tuliły, mając nadzieję, że na pewno znajdę morderców ich dzieci, a ja miałem świadomość, że niewiele mogę, bo statystycznie rozwiązywała się jedna na 20 spraw. Robiłem czasami kilkugodzinne przerwy w zdjęciach żeby móc z tymi ludźmi porozmawiać i żeby mogli się mi wyżalić, ale to nie była moja rola. To było bardzo trudne dlatego potem się z tego wycofywałem. Na miejsce jeździliśmy tylko wtedy, gdy milicja - a potem policja - mówiła, że bardzo im na naszej obecności zależy w miejscu konkretnej zbrodni.

• A dlaczego im na tym zależało?

- Czasami przynosiło to skutek, bo ludzie zaczynali na nowo gadać o sprawie między sobą. Policjanci słuchali licząc na to, że może ktoś się wygada, że powie coś cennego. A ludzie zaczynali wspominać. Był przypadek, że w taki sposób znaleziono morderców . Zdarzało się, że morderca zagrał w naszej inscenizacji. O wszystkim mówię w książce.

• Często odwiedzaliście z ekipą „997” Lublin i nasz region?

- Bardzo często. Nie wiem, czy to dobrze, że tak dużo złego działo się w województwie lubelskim. Dla porównania w Opolu nie byłem niemal w ogóle, bo tam nikt nie mordował i nie miałem co robić. A u was zbrodni było bardzo dużo, ale i dobrze współpracowało mi się z lubelską komendą. Bardzo dużo nam pomagali, nawet łącznie z logistyką i wynajmowaniem aktorów z miejscowych teatrów. Mieliście też zawsze bardzo fajnych rzeczników prasowych policji. Mili, kompetentni, pomocni. Pierwszy z którym współpracowałem był nawet poetą. Najwspanialej współpracowało mi się jednak z Januszem Wójtowiczem. Wspaniały człowiek. Za dobry na policjanta.

• Wspomina pan czasami jakieś sprawy z Lubelszczyzny.

- Oczywiście. Trudno wymienić mi jedną, bo było ich tak wiele. Nawet nie mając przed sobą notatnika mogę wymienić z głowy zabójstwo kierownika Biedronki, lekarkę zabitą w gabinecie znajdującym się jej prywatnym domu, zamordowanie księgowej jednej ze spółdzielni mieszkaniowych i faceta, który grał w kasynie, czy nie odnalezienie nigdy brata, który wrócił do domu po kilkunastu latach nieobecności i podpalił swoją siostrę. Była niewyjaśniona do dziś sprawa judoki spalonego w samochodzie i zabójstwo córki pracownika telewizji. Zamordowano ją w jednym z bloków i próbowano podpalić mieszkanie. Dziwna była sprawa biznesmena, który jechał pociągiem z Lublina do Szczecina, gdzie chciał kupić ciężarówkę za 50 tys. zł. Po drodze zniknął. Najprawdopodobniej gdzieś na trasie został zamordowany. Pamiętam też pracownika bazy samochodowej, który mieszkał chwilowo w domku swojego szefa i tam został zamordowany. Najbardziej pamiętam jednak jedną z najtrudniejszych chyba i powracających w programie 997 spraw, a mianowicie sprawę zabójcy ze zdjęcia.

• Czyli?

- To sprawa trochę związana z waszą gazetą. Facet na podstawie podrobionego dowodu wynajął w Lublinie mieszkanie i ogłaszał się u was, jako osoba sprowadzająca wspaniałe samochody ze Szwajcarii i Francji. Pewnej nocy odwiedził go klient mający przy sobie pieniądze na dopięcie dogadanej transakcji, a ten go zamordował, zabrał gotówkę i zniknął. Na miejscu zbrodni zgubił jednak swoje zdjęcie. Wydawało się, że wystarczy je pokazać w telewizji, by mężczyzna został zidentyfikowany i odnaleziony. Mieliśmy wtedy oglądalność 15-18 milionów i nikt go nie rozpoznał!

Było podejrzenie, że mógł pochodzić zza wschodniej granicy, ale właścicielka wynajmowanego mieszkania widywała go regularnie przez tydzień i była pewna, że mówił normalną polszczyzną. Wracałem do tej sprawy w programie siedem razy i nic. Był tylko jeden wątek prowadzący do Wrocławia. Mówiono, że mógł to być przesiedleniec z Grecji, który tam chodził do szkoły podstawowej. Rozpoznać miała go koleżanka z klasy. Niestety ta szkoła nie miała już wtedy żadnych dokumentów z tamtego okresy. Ślad się urwał. To mnie boli najbardziej, oprócz 3-4 innych spraw. Nie rozumiem, jak to możliwe, że go nie odnaleźliśmy.

• Program „997” przestał pan prowadzić dziewięć lat temu. Co pan robi teraz? 

- Robię teraz sporo programów do „kryminalnej stacji” Crime Investigation. Wciągnęła mnie do tej roboty koleżanka, z która pracowałem kiedyś w TV Łódź - Jola Gwardys. Ale mam też prywatne hobby.

Pierwsza pasja to towarzyskie biesiadowanie, a druga: podróżowanie. To też w darze przyniosła mi telewizja. Jak stałem się w miarę popularny to zaczęto nas zapraszać z ekipą w różne miejsca. Mieliśmy się tylko tam pokazać, a w zamian mieliśmy wszystko za darmo łącznie z samolotami i hotelami. Korzystałem, bo to była dla mnie wielka atrakcja. Takie kontakty miałem z biurami podróży, ministerstwami turystyki, ambasadami...

Objechałem kawał Azji , Afryki i Ameryki. Wyjazdy uruchamiali też różni bohaterowie moich reportaży. Na przykład reportaż o prof. Karskim to 30 dni podróży po całym świecie. To był mój najważniejszy dokument i największe doznanie intelektualne. Ja wybitniejszego Polaka nie poznałem.

Ale nagrywałem też dokumenty o policjantach z całego świata i to się łączyło z wielkomiejskim podróżowaniu po całym świecie. Potem jeździłem z klubem podróżników dziennikarzy i sam.

• Ma pan już plany na tegoroczne wakacje?

- Za miesiąc wybieram się do Afryki Środkowej, którą mało znam. Ale nie ucieknę też od pracy dla Crime Investigation robiącym tylko reality kryminały. To głównie zagraniczne materiały, ale jest trochę polskiej produkcji. Jeżdżę więc kilka razy do roku na ponad tydzień do Warszawy żeby nagrywać kolejne odcinki programu. Robię to z przyjemnością i żeby nie tracić kontaktu z zawodem. Jak siedzę w mojej dziczy (Pojezierze Drawskie - przyp. aut.), kilometr od najbliższej wsi, gdzie nie mam nawet dobrego zasięgu, to mogę zdziczeć. Ratują mnie tylko te wyjazdy i odwiedzający mnie, na szczęście często, goście. Nie zamierzam się jednak wyprowadzać. Tyle lat życia w młynie i zamieszaniu spowodowało, że nagle potrzebowałem diametralnej zmiany sposobu i miejsca życia. I to mi się udało.

e-Wydanie

Pozostałe informacje

Srebro dla lubelskich terytorialsów

Srebro dla lubelskich terytorialsów

Reprezentacja z 2 Lubelskiej Brygady Obrony Terytorialnej została wicemistrzem w biegu na orientację. Mundurowi musieli wykazać się w sprincie, sztafecie czy w odczytywaniu mapy.

Ostatnia chwila na skorzystanie z oferty Restaurant Week
NASZ PATRONAT

Ostatnia chwila na skorzystanie z oferty Restaurant Week

Jeszcze tylko do środy potrwa festiwal Restaurant Week. W tym wydarzeniu na Lubelszczyźnie udział bierze 20 restauracji.

Jerzy Żytkowski (organizator rozgrywek Pod koszami Dziennika Wschodniego): Medal jest najmniej ważny

Jerzy Żytkowski (organizator rozgrywek Pod koszami Dziennika Wschodniego): Medal jest najmniej ważny

Rozmowa z Jerzym Żytkowskim, organizatorem rozgrywek Pod koszami Dziennika Wschodniego im. Andrzeja Wawrzyckiego

Ekologiczne meble z palet na Politechnice Lubelskiej

Ekologiczne meble z palet na Politechnice Lubelskiej

Studenci wydziału Budownictwa i Architektury Politechniki Lubelskiej z okazji Dnia Ziemi budowali ekologiczne ławeczki z palet. Posłużą im one w trakcie przerw.

Umowa podpisana ponad rok temu, a remontu dworca PKP nie widać

Umowa podpisana ponad rok temu, a remontu dworca PKP nie widać

Ponad rok temu Łuków zawarł umowę z kolejową spółką na remont nieczynnego dworca PKP. Od tego czasu nic się nie dzieje. Ale kolej ma już pewien konkret.

Wyprzedzał na przejściu dla pieszych. Był nietrzeźwy
film

Wyprzedzał na przejściu dla pieszych. Był nietrzeźwy

Radzyńska policja zatrzymała nietrzeźwego kierowcę Opla, który wyprzedzał inny pojazd tuż przed przejściem. Oprócz wysokiego mandatu, może długo posiedzieć za kratkami.

Próbowała przemycić półszlachetne kamienie. Miały być ozdobą akwarium

Próbowała przemycić półszlachetne kamienie. Miały być ozdobą akwarium

Podróżna tłumaczyła, że to zwyczajne kamienie ozdobne, które miały wypełnić jej akwarium. W Terespolu udaremniono przemyt 8 kg Czaroitu.

Zawodniczki Cementu-Gryfa Chełm wróciły z mistrzostw Polski z medalami

Zawodniczki Cementu-Gryfa Chełm wróciły z mistrzostw Polski z medalami

Zmagania toczyły się w kategorii U 20 i U 23. Na najwyższym stopniu podium stanęły Alicja Nowosad, Olga Padoshyk i Daniela Tkaczuk. Natomiast wicemistrzyniami kraju zostały Wiktoria Kamela i Marta Gajowniczek

Za nami już kolejny festiwal 3k6!
Wideo
film

Za nami już kolejny festiwal 3k6!

Gracze z całej Polski i nie tylko, w ubiegły weekend zjechali się do Lublina, aby wspólnie rywalizować!

Rodzina w komplecie! Pisklęta wróciły do gniazda sokołów
Wideo
film

Rodzina w komplecie! Pisklęta wróciły do gniazda sokołów

Nadszedł ten dzień, na który czekali wszyscy obserwatorzy ptasiej telenoweli z komina elektrociepłowni Wrotków. Do gniazda wróciły odchowane przez sokolnika pisklęta.

Bitwa o Europę nabiera tempa - czy Mirosław Piotrowski ma szansę  na mandat?
Dzień Wschodzi
film

Bitwa o Europę nabiera tempa - czy Mirosław Piotrowski ma szansę na mandat?

Opadł bitewny kurz walki o samorządy, a na horyzoncie kolejna bitwa. Tym razem o miejsca w parlamencie europejskim. Po przerwie do Brukseli chce wrócić prof. Mirosław Piotrowski. Był już europosłem przez 3 kadencje z poparcia Ligi Polskich Rodzin oraz Prawa i Sprawiedliwości. Tym razem kandyduje z listy Konfederacji. Z jakimi szansami na sukces? Zapraszamy do obejrzenia.

Za nami druga kolejka Piłkarskiej Amatorskiej Branżowej Ligi Orlikowej w Świdniku

Za nami druga kolejka Piłkarskiej Amatorskiej Branżowej Ligi Orlikowej w Świdniku

Zwycięstwa odniosły Ekolodzy Eco-World, Kelnerzy MTS Akapelka i Piekarze Adampol Team

Gnojowica pod domem wójta Dorohuska

Gnojowica pod domem wójta Dorohuska

Wczoraj rolnicy przed domem wójta Dorohuska Wojciecha Sawy wylali gnojówkę i podpalili opony. Był to odwet za rozwiązanie protestu na granicy.

Rafał Zwolak: Pogodzimy Zamość, bo moją partią są ludzie
Wybory 2024

Rafał Zwolak: Pogodzimy Zamość, bo moją partią są ludzie

W pierwszej turze wyborów jego przewaga nad urzędującym prezydentem sięgnęła 2854 głosów. W drugiej była jeszcze większa. Różnica wyniosła 6035 głosów. O nocy wyborczej, planach na przyszłość, również kadrowych i jego konkurencie rozmawiamy z Rafałem Zwolakiem, zwycięzcą wyborów prezydenckich w Zamościu.

GIS ostrzega: tej mąki lepiej nie kupuj

GIS ostrzega: tej mąki lepiej nie kupuj

Główny Inspektorat Sanitarny wycofał niektóre partie mąki migdałowej. Wszystko przez nadmiar aflatoksyn

ALARM24

Widzisz wypadek? Jesteś świadkiem niecodziennego zdarzenia?
Alarm24 telefon 691 770 010

Wyślij wiadomość, zdjęcie lub zadzwoń.

Kliknij i dodaj swojego newsa!

Najczęściej czytane

Dzisiaj · Tydzień · Wideo · Premium