Na przełomie października i listopada miał ruszyć punkt przyjęć dzielnicowych przy ul. Lubartowskiej 59. Tymczasem nie zaczął się nawet remont pomieszczeń.
O policyjnym posterunku przy Lubartowskiej mówi się już od lata. O jego utworzenie starał się miejski radny PO, Marcin Nowak. Ratusz przygotował kilka propozycji. Wybór padł na należący do Zarządu Nieruchomości Komunalnych, lokal w kamienicy przy Lubartowskiej 59. Ale posterunku nie ma. Dlaczego? - Z tym pytaniem proszę zwrócić się do miasta - mówi Agnieszka Kwiatkowska z Komendy Miejskiej Policji. - My chcielibyśmy się tam wprowadzić jak najszybciej. Ale musimy mieć gotowy lokal.
- W sprawie komisariatu na Lubartowskiej nie dzieje się nic - przyznaje Artur Cichoń, rzecznik Zarządu Nieruchomości Komunalnych. - Żeby przekształcić lokal mieszkalny na użytkowy musimy mieć najpierw projekt. A my nie wiemy, jaki ma być pomysł na kompleksowe zagospodarowanie tego lokalu. Bo przecież komisariat ma tam działać zaledwie dwa razy w tygodniu przez godzinę lub dwie - ciągnie Cichoń. - Pana telefon przypomniał nam niejako o temacie. Ponownie wystąpimy do miasta o program funkcjonalno-użytkowy.
Ostrożny w komentarzach jest Paweł Fijałkowski, zastępca prezydenta miasta, który latem pilotował sprawę posterunku: Jeżeliby takie pismo trafiło do Ratusza, to na pewno odpowiedź byłaby taka, że będzie tam punkt przyjęć dzielnicowych - odpowiada Fijałkowski.
Tymczasem 2 sierpnia na naszych łamach twierdził, że opracowanie planu wykorzystania tych pomieszczeń polecił już Wydziałowi Bezpieczeństwa Mieszkańców. Szef wydziału zapowiedział wówczas, że powoła specjalny zespół, który taki program opracuje. Ale efektów nie ma do dzisiaj. - To nie taka prosta sprawa - mówi Jerzy Ostrowski, dyrektor wydziału. - To kwestia przeprowadzenia konsultacji z kilkoma instytucjami: policją, Strażą Miejską, kuratorami sądowymi. I te konsultacje trwają.
Mieszkańcy Lubartowskiej tracą cierpliwość. - Komisariat miał być, a go nie ma. Wszyscy na niego czekamy. Podpisy pod prośbą o jego utworzenie złożyło przecież półtora tysiąca osób - irytuje się Marcin Błażyński, jeden z najbardziej zaangażowanych w sprawę mieszkańców ulicy. - Nie wiem, czym tłumaczyć tę opieszałość.