500 tys. zł zarezerwował prezydent Lublina na budowę toru motocrossowego. I teraz szuka miejsca, w którym tor nikomu by nie przeszkadzał. - Na takie miejsce czekamy cztery lata - mówi szef motocrossowców. - Zaraz po Nowym Roku chcemy usiąść do rozmów z prezydentem.
- Jako akustyk muszę przyznać, że przekroczenie dopuszczalnych norm o 10 decybeli jest dużym przekroczeniem - stwierdza Adam Wasilewski, prezydent Lublina.
Zawodnicy i kibice o budowę takiego toru zabiegają od lat. Dotąd bezskutecznie. Najpierw jako potencjalną lokalizację wskazywano tereny przy Janowskiej służące jako dzikie wysypisko ziemi. Ale na tę inwestycję nie chcieli się zgodzić okoliczni mieszkańcy. Ratusz ugiął się pod ich protestami i ostatecznie przy Janowskiej powstanie tor dla rowerzystów.
Później nie wypalił pomysł z Elizówką. Gdy okazało się, że plan zagospodarowania przestrzennego gminy Niemce nie pozwala na budowę toru w tym konkretnym miejscu, miasto rozwiązało umowę dzierżawy gruntów w pobliżu giełdy. Wtedy ziemne przeszkody usypali sobie sami motocrossowcy, ale po pierwszej imprezie było już wiadomo, że kolejne zawody nie zostaną tu rozegrane.
Gdzie powstanie nowy tor? Tego jeszcze nie wiadomo. - Będziemy szukać takiego miejsca, żeby nie przeszkadzało innym - podkreśla Wasilewski.
- Prezydent obiecał, że wskaże nam konkretną lokalizację i czekamy, aż dotrzyma słowa. Zaraz po Nowym Roku będziemy musieli rozpocząć z nim rozmowy - mówi Piotr Więckowski, szef Klubu Motorowego Cross, a zarazem miejski radny PiS. Na tor czeka już cztery lata.
- To nie jest żużel, żeby treningi musiały być rozgrywane w jednym miejscu. Ćwiczymy w piaskowni w Rokitnie, w Kurowie, na ścierniskach na Marinie. Nikomu to nie przeszkadza. Jak się prasa nami nie interesuje, to wtedy nie ma chętnych do tego, żeby protestować. Tor jest za to potrzebny do rozgrywania zawodów - kwituje Więckowski. Obecnie KM Cross skupia około 100 osób.