Rozmowa z Ignacym Czeżykiem, miejskim radnym z Puław, posłem na Sejm X kadencji, wybranym w wyborach kontraktowych w 1989 roku.
• Jaka atmosfera towarzyszyła pierwszym wolnym wyborom?
- Żeby dochować sensu, nazywajmy je plebiscytem. Wolne były wybory do Senatu, natomiast wybory do Sejmu były kon-traktowe. Na pewno ich rezultat był nieprzewidywalny. Swoistym fenomenem było też to, że nawet, gdyby strona rządowa chciała sfałszować wyniki, to nie byłaby w stanie. Tak wielka była mobilizacja w narodzie. To dawało nadzieję na końcowy sukces.
• Czy wyniki tych wyborów były dla pana zaskoczeniem?
- Ogromnym. Kto by pomyślał, że zdobędę najwięcej głosów w regionie. Miałem ogromne poparcie nie tylko w samych Puławach, ale też w Dęblinie, Nałęczowie, czy Stężycy. Ogromne wrażenie wywarł na nas fakt, że w pierwszej turze padła krajowa lista.
• W drugiej turze wybrano kandydatów wskazanych przez partię. Ale posłami zostali w większości ci, którzy mieli poparcie "Solidarnosci”. Jaki był ten Sejm?
- To nie byli nasi ludzie, ale udawało nam się współpracować. Czesław Kosiński był partyjnym kopciuszkiem, ale z naszym poparciem odniósł wyborczy sukces. Potem wspierał nas w głosowaniach. Dobrze układała się też współpraca z innymi parla-mentarzystami z Lubelszczyzny - Teresą Liszcz, czy Kazimierzem Czerwińskim. Szkoda, że nie udało się dokończyć tej kadencji.
- Część reform przygotowywaliśmy już w latach 1980-81, gdy z ramienia "Solidarności” byłem delegowany do rozmów z rządem. Sukcesem była ustawa o samorządzie gminnym. Wprowadziliśmy też w życie ustawę o edukacji narodowej. W szkołach pojawiły się nowe lektury i zajęcia z języka angielskiego. Za katastrofę uważam natomiast fatalną ustawę i likwidacji PGR-ów.
• Wracając do wyborów. Jak wyglądała kampania wyborcza?
- Mieliśmy standardowe plakaty. Trzy czwarte z nich były robione ręcznie. Wtedy sami nawet nie bardzo wiedzieliśmy, jak je robić. Bardzo pomagała nam młodzież. Przygotowywaliśmy też ściągawki, jak głosować. Dotarły one do bardzo wielu osób. Strona rządowa też prowadziła kampanię, miała na to pieniądze. Organizowali wiele spotkań, ale mało kto na nie przychodził. Na naszych wiecach pojawiali się też agenci, którzy nie robili nic więcej poza rejestrowaniem tego, co mówiliśmy. Była także kampania negatywna. Jeśli chodzi o moje wystąpienia, to szczególnie pamiętam jedno, które miało miejsce w puławskim Domu Chemika. Poprzedziło je wykonanie utworu "Polskie skrzydła” Danuty Rinn, który był hymnem "Solidarności”. Był taki żywioł, że tłum oszalał. Wszyscy zaśpiewali tak, że można było poczuć, że faktycznie mają skrzydła.