

Na Węgrzech wpadł sprawca brutalnych napadów, do których w latach 2003 i 2004 dopuszczał się w Polsce. Ukrainiec już wtedy został zatrzymany i skazany, ale do więzienia nie trafił. Uciekł za granicę. Tym razem się już nie wywinie.

Ta historia nie miała prawa się wydarzyć, ale niestety do niej doszło. Niebezpieczny przestępca, członek szajki, która napadała, wiązała i biła swoje ofiary - także przy użyciu różnych narzędzi, w tym gumowych młotków, znalazł się na wolności. Do serii przestępstw popełnianych w Polsce obywatel Ukrainy dopuszczał się w latach 2003-2004. Poza napaściami na swoim koncie miał kradzieże telefonów komórkowych oraz innych wartościowych przedmiotów.
Na trop szajki wpadła policja, która zdołała zatrzymać całą grupę i doprowadzić ją przed sąd. Ten w 2006 roku skazał ich na bezwzględne kary więzienia. 27-letni wtedy Ukrainiec za kratki iść wtedy jednak nie zamierzał. Gdy polskie służby wypuściły go na wolność (!) ten po prostu wyjechał z Polski. Mężczyzna skutecznie unikał polskiego wymiaru sprawiedliwości i czekającego na niego prawie 3-letniego wyroku przez kolejne 19 lat.
Nie znaczy to jednak, że polska policja o sprawie zapomniała. Dzięki współpracy kryminalnych z komendy miejskiej w Lublinie, funkcjonariuszy z komendy głównej oraz ich węgierskimi kolegami, właśnie na Węgrzech w zeszłym tygodniu schwytany został poszukiwany Ukrainiec. Od lat wystawiony był za nim list gończy oraz Europejski Nakaz Aresztowania.
Po zatrzymaniu bandyty, zastosowano przepisy o ekstradycji, na mocy których przestępca pod koniec ubiegłego tygodnia został przywieziony do Polski. 46-latek w kajdankach zespolonych został zabrany prosto do zakładu karnego, gdzie spędzi zasądzony przed laty wyrok. Na wolność wyjdzie w 2028 roku.
